Pszczoła nad kwiatem nasturcji
fioletowy powój wspinał się do okien
w kolorze amarantu były piwonie
różnobarwne dalie zwane georginiami
nakrapiane lilie-smolinosy
pani to ma rękę do kwiatów
mówiły sąsiadki zza płotu
siedziałyśmy na ławeczce patrząc
przed siebie ty mówiłaś niedługo
mnie nie będzie moje oczy
przestały widzieć uszy słyszeć
i tak zawisłyśmy w ciszy
jakby nas obu już nie było
2004
Powolne ciemnienie malowideł
moją głowę mamo oplatają gęsto
nici babiego lata
ty miałaś ciemne włosy
jestem starsza od ciebie o wiele lat
jak to możliwe
z zapachu maciejki wydobywam
rysy twojej twarzy
ciemnieje obraz zatrzymany w kadrze
odeszłaś zbyt wcześnie
twoje ciepło rozsiane po domu
i wśród kolorowych dalii w ogródku
spłoszył chłód szpitalnych łóżek
byłam zieloną nastolatką z nadmiarem kompleksów
jestem starą kobietą
wiesz o mnie tak niewiele
może kiedyś niedługo wyrównamy rachunki
stoję w kolejce mamo
tam gdzie jesteś dokończymy wszystkie
nierozpoczęte rozmowy
2004
List do mojego Ojca
urodziłeś się z obowiązkiem w herbie
innych szlacheckich insygniów
poskąpił ci los
zbudowałeś dom posadziłeś drzewo
niejedno
niejedno
miałeś synów i córki
czy byłeś szczęśliwy tato?
twoje ścieżki były zwyczajne i proste
bo prostym byłeś człowiekiem
chodziłeś po ziemi
tylko na chmurach i gładzi jeziora
kreśliłeś zarysy marzeń
że twoje dzieci pofruną kiedyś
daleko wysoko
że twoje dzieci pofruną kiedyś
daleko wysoko
nie wszystko poszło tak jak mogło
takie czasy tato
na starość zasłoniłeś się siwą
tołstojowską brodą
tołstojowską brodą
by ukryć ten cień smutku w kącikach ust
zabłąkany
zabłąkany
a kiedy obojętny czas wrzucał kamienie lat
pozostało ci jedno pragnienie
nie być nikomu
ciężarem
ciężarem
2004
Czegoś mnie nauczyłeś, Tato
miałam pięć lat próbowałeś nauczyć mnie
rozpoznawania godzin na zegarze nie udało się
dziś też z czasem bywam
na bakier
dziś też z czasem bywam
na bakier
cierpliwie trzymałeś siodełko roweru
gdy przewracając się podejmowałam próby
gdy przewracając się podejmowałam próby
okiełznania wierzchowca
wciąż chodzę pieszo
ale słowo przyjaciel słyszane z twoich ust
nabierało głębi i barw
tak mówiłeś o mamie niezmiennie
dodając – prawdziwy
nie wstydziłeś się łez gdy odchodziła na zawsze
a przecież mężczyźni
nie płaczą
zostałeś sam
ze mną jedyną niedorosłą córką
ze mną jedyną niedorosłą córką
nazywałam cię w myślach nudnym starym zrzędą
dziś pamiętam tylko klarowność
życiowych zasad
życiowych zasad
w niepojęty sposób myślę
i czuję tak samo
jak ty
2004
Patrzę na starą fotografię
na ławce pod drzewem rytuał rodzinnych odwiedzin
ten chudy przygarbiony staruszek to ty dziadku
trzymasz na kolanach ukochanego
trzymasz na kolanach ukochanego
najmłodszego wnuka
twój imiennik Jan
z głową w jasnych lokach jak dziewczynka
nazywałeś go Januszą
twój imiennik Jan
z głową w jasnych lokach jak dziewczynka
nazywałeś go Januszą
obok ciebie mój ojciec twój syn
poważny wyraz jego twarzy zabawnie kontrastuje
z twoich oczu dobrodusznym spojrzeniem
widać to wiek dopiero
przydaje łagodności
przydaje łagodności
a te dwie dziewczynki z długimi warkoczami to moje siostry
z drugiej strony młodszy od nich brat
z drugiej strony młodszy od nich brat
jak rodzinny anioł stróż z tyłu nasza mama
gestem rąk chroni wszystkich od złego
nie wiedziałeś dziadku
że urodzą ci się jeszcze dwie twoje wnuczki
nie zdążyliśmy się poznać
2004
Horyzont pamięci
ścieżką przez moje myśli idą powolnym szeregiem
oddalają się maleją szarzeją we mgle
nadaję im imiona
dziadek Jan babcia Marianna stryjek Feliks ciocia Kasia
pradziadowie pozostają bezimienni
minęliśmy się w czasie
z klocków zasłyszanych wspomnień
składam chwiejne budowle niejasnych przeczuć
dagerotypy wyobrażeń
byli piękni i młodzi
kiedyś
kiedyś
w moich żyłach pulsuje krew
nić co nas łączy
2005
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz