TYLKO TYLE

wtorek, 22 maja 2012

PECHOWY DZIEŃ


Zawsze byłam roztargniona – coś zapominałam, coś gubiłam, czegoś nie zauważałam. Złościłam się na siebie, ale cóż… Trzeba było z tym żyć. Czasem jednak bywają zdarzenia, które martwią bardziej, niepokoją albo wręcz przerażają. Mam za sobą i takie doświadczenia. A dziś…
Wracałam do domu obciążona dwoma torbami zakupów, obydwie ręce zajęte. Gdy doszłam do mojej klatki w bloku, zobaczyłam wielkie żółte psisko. Siedział tuż przy drzwiach wpatrzony w głąb klatki. Nikogo tam nie było widać, pomyślałam - pewnie ktoś przyszedł w odwiedziny, a psu kazał warować na dworze. Wyjęłam klucz, z trudem przekładając obydwie torby do jednej ręki, wyciągnęłam się nad psim grzbietem, by sięgnąć do zamka. Psa się nie bałam, wyglądał na łagodnego, ale trudno było manipulować kluczem i odciągać ciężkie żelazne drzwi, w taki upał szczególnie oporne. Zacinają się systematycznie. Pamiętam jeszcze z fizyki, że metal się rozszerza.  Miałam nadzieję, że pies da się przekonać i zostanie na zewnątrz. Ale nie! Ledwie udało mi się drzwi uchylić, pierwszy wśliznął się do środka. Wśliznął - za dużo powiedziane, on ciężko się powlókł. Zrozumiałam – stary i niedołężny. Ale konsekwentny. Patrzyłam, jak wdrapywał się z trudem po schodach, przystając. W końcu i ja weszłam. Podobnie jak ten pies. Powoli osiągnęłam cel – drzwi mieszkania na pierwszym piętrze. A pies pokuśtykał dalej. W bloku są cztery piętra.
Tadeusz był w domu, szykował się właśnie do "swojego" wyjścia. Nie zawsze daje radę, często czuje się gorzej, wtedy ja odbieram gazety z kiosku. Dziś postanowił się przemóc. Opowiedziałam mu o żółtym psisku, uprzedzając, żeby się nie zdziwił, gdy spotka go na schodach.
Kiedy był już gotowy, tradycyjnie razem z nim podreptałam do drzwi, żeby je potem zamknąć na łańcuch. I co się okazało? Pies stał pod naszymi drzwiami i obwąchiwał je. Widać było, że chętnie wszedłby do środka, ale Tadeusz go zniechęcił. Ja zaś wróciłam do rozpakowywania zakupów i za chwilę siedziałam przy swoim laptopie. Było cicho. Nagle dzwonek do drzwi. Co jest? Tadeusz ? Za wcześnie. Otwieram – sąsiadka. W wyciągniętej ręce trzyma… pęk moich kluczy.
- Czy to może pani klucze? Były w zamku drzwi wejściowych.
- O boże!!! Moje!!! To wszystko przez tego psa…
- Właśnie - ona na to. Co to za pies? Schodził teraz do piwnicy.
Opowiedziałam historię mojego spotkania przy drzwiach. Skonfundowana, jeszcze raz podziękowałam, że się domyśliła i przyniosła mi moją własność.Potem długo nie mogłam odreagować zdarzenia. Niby ten pies trochę mnie usprawiedliwiał, ale co to będzie, jeśli tak  przytrafiać będzie mi się częściej???
Tadeuszowi nie zamierzałam nic mówić. On by się dopiero zdenerwował. Czekałam na jego powrót. Okazało się, że pech nie całkiem się skończył. Tym razem nie mnie dotyczył.
Oprócz gazet Tadeusz miał jeszcze kupić chleb, tak się umówiliśmy. Piekarnia jest na trasie jego wędrówki. Alpejski i razowy wieloziarnisty. Gdy wrócił, już w drzwiach odbieram od niego reklamówkę, niosę do kuchni, żeby wyjąć chleb. Alpejski? Jest.
- A wieloziarnisty gdzie, Tadziu?
- Jak to? Przecież kupiłem. Musi być.
Alpejski wyjęty, reklamówka pusta.
Teraz on jest zdenerwowany. Co się mogło stać? Zostawiłem w sklepie? Głośno się zastanawia. - A może… Jak siedziałem na ławce, co to zawsze na niej odpoczywam… Coś wyjmowałem z teczki, przekładałem… Może mi wypadł...
Tak mogło się zdarzyć. Tadeusz ma słaby wzrok i brakuje mu dobrej orientacji przestrzennej.
Gnębiło go to i po jakimś czasie namawia mnie - Może byś poszła tam, koło ławki, na której siadam, wiesz, która to. Jeśli mi wypadł, to może jeszcze gdzieś leży?
Co mi tam, wybierałam się właśnie do koleżanki, pójdę tamtędy.
Nie leżał. Nawet jeśli tak było, że wypadł, to już ktoś się nim zaopiekował. Ptaki, koty, psy albo i ludzie…
Nurtowało mnie jeszcze, co z tym psem. Ale gdy wychodziłam nie było już po nim ani śladu. Nie wiem, co się z nim w końcu stało.Trochę mi było jego żal.