TYLKO TYLE

wtorek, 15 listopada 2016

KSIĘŻYC

Wczoraj chmury zasłoniły mi księżyc i nie widziałam jego niezwykłego oblicza, które podobno w takiej postaci zdarza się raz na osiemnaście lat. Ale przypominam sobie, że kiedyś byłam już świadkiem niezwykłego zjawiska z księżycem w roli głównej.
Byłam wtedy świeżo upieczoną studentką, mieszkałam w akademiku, w Warszawie, na ulicy Madalińskiego. Był piękny wieczór. Zachciało mi się wyjść na spacer. Wyszedłszy na ulicę, spojrzałam przed siebie i przeraziłam się. Tuż nad dachami domów, bardzo nisko zobaczyłam niespotykanie wielką tarczę księżyca. Wyglądało tak, jakby księżyc urwał się z nieba, spłynął nad miasto i na chwilę przystanął. A niebo było czyste, przejrzyste, bez ani jednej chmurki.
Duszę miałam na ramieniu, poszłam jednak przed siebie. Ciekawe, że w trakcie mojego spaceru sytuacja się normalizowała. Już nie bałam się, że księżyc spadnie mi na głowę. Bo wędrując po swojej orbicie, bohater wznosił się do góry i malał.
Sądzę, że było to przed pięćdziesięcioma czterema laty. Tak policzyłam, przyjąwszy, że prawdą jest, iż taka księżycowa pełnia zdarza się co osiemnaście lat.

Coś się nie zgadza. Czytam w necie, że:
Ostatni raz podobną superpełnię księżyca mieliśmy w Polsce aż 68 lat temu - w 1948 roku.
Ja jednak pamiętam to, co widziałam i swoje ówczesne wrażenie. A były lata sześćdziesiąte.