TYLKO TYLE

wtorek, 4 lipca 2017

ZŁY CZAS

Dni mijają niepostrzeżenie. Czasem nie wiem, który jest który. Dobrze, jeśli potrafię załatwić w ciągu dnia coś konkretnego. Bardzo jestem...  Często zapadam w drzemki. I czas ucieka.

sobota, 29 kwietnia 2017

SAMOTNOŚĆ

Czas zatoczył koło. Znów jestem małą dziewczynką, lękliwą i bezradną, którą otacza nieznany, nieprzyjazny świat.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

SZCZEGÓLNY DZIEŃ

Dziesiąty kwietnia. Minęła właśnie siódma rocznica katastrofy smoleńskiej. Straszny czas. Czas dalszej, coraz bardziej agresywnej pisowskiej propagandy. Zacytuję słowa Jana Ordyńskiego, który tak ocenił to, co się działo podczas oficjalnych obchodów  - "W świętym dniu, zamiast ciszy, tandetny wrzask, kłamstwa, jad."
Ten paranoiczny wrzask nienawiści z ust Kaczyńskiego i Dudy to chore, ale także bardzo niebezpieczne. Dla nas, dla kraju... Ciężko było tego słuchać, wyłączałam telewizor.
Jednak moje myśli dziś krążą zupełnie gdzie indziej. Nie gdzieś tam na zewnątrz, gdzie politycy wykrzykują swoje paranoje.
Ten dzień jest dla mnie boleśnie ważny z bardzo osobistego powodu. Dwa lata temu przeżyłam nasz ostatni, wspólny z Tadeuszem, wieczór. On był coraz słabszy, widziałam to. Byłam przecież z nim przez cały czas. Jednak nie dopuszczałam myśli, że zbliża się koniec. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, przerywał. Z trudem łapał oddech. Jakże bym dziś chciała wiedzieć, co On wtedy próbował mi wyartykułować. Było już jednak bardzo późno. Namawiałam Go, żeby spróbował zasnąć. Wierzyłam, że oboje obudzimy się rano. Przyjdę do niego, jak zwykle pomogę mu się ubrać i będziemy rozmawiać.  Stało się inaczej.
Dziś poszłam na cmentarz. Zapaliłam nowe znicze, postawiłam świeże wiosenne kwiaty.Tylko tyle.

poniedziałek, 6 marca 2017

BEZCZAS

Bezczas.  Bezład. Beznadzieja.
Dni ciekną jak woda z popsutego kranu. Podobne do siebie. Nie wiem, który jest który. Jaki jest? Nie wiem. Jaki był? Nie pamiętam. Tylko obowiązek wyprowadzania Muszki jest dowodem na to, że żyję.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

KROK W NOWY ROK

To już drugie święta, które przeżywam bez Tadeusza. Jakie tam święta. Zwykłe dni, takie same jak te powszednie. Niczym się nie różnią. Tylko, że... wszystkie bez Tadeusza. Serce boli. Czuję obezwładniający lęk. Straciłam kompas i motywację do życia. Inercja i marazm.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Z WYKOPALISK



Na portalu społecznościowym, na którym istnieję od kilku lat, zdarzały się i zdarzają nadal różne „łańcuszki św. Antoniego”. Lepsze, gorsze, ciekawe i beznadziejne. Przeważnie je omijałam, ale raz dałam się namówić. Nie wiem, po co, ale uległam presji "środowiska", znaczy kręgu moich znajomych, czyli ludzi, których przeważnie lubię.
.
Więc było tak: Polub i/lub skomentuj, a dostaniesz liczbę faktów o sobie, jakie musisz ujawnić... Coś tam polubiłam, w efekcie otrzymałam liczbę 7. Dałam więc siedem odpowiedzi. Dziś tekst, przypomniany mi przez fejsbuk, w opcji "twoje wspomnienie", czytam i odkrywam na nowo. Sięgnęłam wtedy do dawnych i bardzo dawnych wspomnień, o których dzisiaj już nie myślę.

1. W przedszkolu – wtedy jeszcze nazywało się to ochronką – wychowawczynie nie poświęcały mi wiele uwagi, ale kiedy zdarzała się jakaś przedszkolna impreza, wyciągały mnie z gromady dzieciaków i – powiedz wierszyk – żądały. Czułam, że jestem traktowana jakoś tak instrumentalnie (tak dziś bym to określiła). Miałam wewnętrzne poczucie dyskomfortu, ale zbyt nieśmiała, nie protestowałam. Ale wiersze lubiłam i mogłam je mówić z pamięci. Nie były to zwyczajne dziecięce rymowanki. Przeważnie coś z Konopnickiej, Lenartowicza albo Asnyka, jak to - „Siedzi ptaszek na drzewie i się ludziom dziwuje…”. To matka mi je mówiła, a ja łatwo zapamiętywałam.

2. W dzieciństwie byłam gapą, co mi zresztą pozostało do dziś. Rzadko posyłano mnie do sklepu po sprawunki, bo zwykle długo to trwało, wypychana z kolejki w końcu nie zdołałam dostać żądanego towaru, bo go już zabrakło. Utarło się powiedzenie "ciebie to tylko po śmierć posłać". Kiedy jednak udało mi się dopchnąć do lady, to często zapominałam, co mam kupić.  Więc, kiedy poszłam do pierwszej klasy, niewiele się po mnie spodziewano. Kiedy okazało się, że - o dziwo - uczę się bardzo dobrze, wszyscy w domu byli zaskoczeni. Owszem, gubiłam ołówki, gumki i pióra. I tak poczucie winy mnie nie opuszczało.

3. Na niewielkim placyku koło naszego ogródka grałam z chłopakami w palanta. Bez większych sukcesów. Raz, kiedy z postanowieniem – teraz mi się uda – zrobiłam szeroki zamach kijem, to zamiast trafić w piłeczkę, zahaczyłam nos młodszego chłopca, który podlazł mi pod rękę. Polała się krew. To był dramat. Ale na szczęście skończyło się nie najgorzej. Nos się zagoił, bez konsekwencji. Jednak dręczyło mnie to długo i sny o mistrzostwie w palanta umarły śmiercią naturalną.

4. Jak byłam w szóstej klasie, brałam udział w jasełkach. Wcielałam się w postać jednego z Trzech Króli. Okryta ciężką pluszową kapą, z papierową koroną na głowie nie czułam się komfortowo. Trzeba było mieć jeszcze jakiś królewski rekwizyt. Ksiądz, który te jasełka przygotowywał, przyniósł z kościelnej zakrystii kryształową cukiernicę. Była pokaźnych rozmiarów, ciężka, z fantazyjnym przykryciem. Tuż przed występem zaplątała mi się niechcący w tę pluszową, śliską kapę. Nie dałam rady złapać jej w locie, tym bardziej że była w dwóch częściach. Runęła na kamienną posadzkę kościoła i rozprysła się w drobne kawałki. Trudno opisać moje poczucie klęski, a jeszcze bardziej wściekłość księdza. Szarpał mnie za ramię i wrzeszczał. A nazywał się… Anioł. Długo to miejsce obchodziłam z daleka. Krok po kroku oddalałam się na zawsze.

5. Od przedszkola do końca szkoły podstawowej kochałam się skrycie w jednym chłopaku. W piątej klasie i on zwrócił na mnie uwagę. Rzucaliśmy spojrzenia z ławki do ławki. W nauce rywalizowaliśmy. Kiedyś byliśmy na klasowej wycieczce. On rowerem. – Chcesz, to cię podwiozę. Chciałam. Ale siedząc na ramie jego roweru nie umiałam utrzymać równowagi. Byłam kłopotliwą pasażerką. Przewróciliśmy się. Zezłościł się w trosce o swój ukochany rower. Wróciliśmy do domy każdy swoją ścieżką. Jego afekt się skończył. Mój jeszcze trwał. Zgasł, gdy wyjechałam z miasteczka.

6. W liceum, gdy pojawiliśmy się tam jako świeżo upieczeni ósmoklasiści – wtedy liceum obejmowało klasy od ósmej do jedenastej – wszyscy nauczyciele wypytywali nas o oceny ze swego przedmiotu i po swojemu sprawdzali poziom klasy. Przyjechałam do Gdyni z odległej, małej miejscowości, o której nikt nie słyszał. Moje koleżanki i koledzy natomiast przyszli z renomowanych gdyńskich szkół, wszyscy z piątkami na świadectwach. Rusycystka, żeby sprawdzić poziom opanowania języka, zrobiła nam dyktando. To był pogrom. Przeważnie trzy na szynach albo dwóje. Tylko ja jedna na pięć klas ósmych (ponad 150 uczniów) dostałam czwórkę. Niby sukces, ale poczułam się jak jakieś kuriozum. Wszyscy mnie oglądali jak w cyrku babę z brodą – patrz, to ta, co u Biełousowej dostała czwórkę.

7. „Kucharz” – tak w liceum nazywaliśmy profesora od polskiego, zwyczajnie od jego nazwiska. Otyły, starszy pan nauczycielem był może i dobrym, ale miał niestety chorobliwą skłonność do dziewczynek. To była tajemnica poliszynela. Jak wzywał  do odpowiedzi przy tablicy, starałyśmy się zachować odpowiedni dystans, żeby nie sięgnął ręką. Pilnowałyśmy się, aby nie zostać z nim w klasie sam na sam. Kiedy zbliżał się, by skontrolować zeszyty, tańczyłyśmy wokół ławki, żeby zawsze bezpiecznie znaleźć się po drugiej stronie barykady. Pewnego razu, było jakieś wypracowanie domowe, więc sprawdzanie zeszytów byłoby na bank. Żeby więc uniknąć specyficznej kontroli, postanowiłyśmy z koleżanką zwagarować z lekcji. Ba! Ale szkoła była na czas zajęć (lekcji i przerw) zamykana. Nie dałoby się wyjść na zewnątrz bez wiedzy choćby woźnego. Postanowiłyśmy ukryć się gdzieś w zakamarkach budynku. W ciemnym korytarzu za salą gimnastyczną stały zapasowe przyrządy – konie z łękiem i skrzynie, służące do ćwiczeń. Ukryłyśmy się w jednej z takich skrzyń. Nie muszę mówić, że przez tę jedną godzinę lekcyjną użyłyśmy „jak pies w studni” i odechciało nam się więcej takich wagarów. Nieco później, to było już po maturze, nas już w tej szkole nie było, dowiedziałam się, że „Kucharza” zwolniono z pracy.