TYLKO TYLE

wtorek, 3 kwietnia 2012

WAGON Z NUMEREM SIEDEM - opowiadanie


Przyśpieszała kroku, czasem podbiegała, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Musiała zdążyć. Jej pociąg odjeżdżał za kilka minut. Była już w tunelu prowadzącym na perony. Jeszcze tylko pokonać schody. Z trudem łapała oddech. Na domiar złego, wagon numer 7, gdzie miała miejscówkę, znajdował się na końcu składu. Dopadła drzwi w ostatniej chwili. Walczyła z nimi jeszcze, gdy pociąg ruszył z miejsca. W korytarzu przystanęła, opierając się o ścianę, powoli uspokajała oddech. Jest. Jest już na miejscu. Przeszłość zostawiła za sobą.
W wagonie było pustawo, tylko nieliczne miejsca były zajęte.
– Pewnie dosiądą jeszcze na trasie, w Gdańsku albo w Malborku – pomyślała zmierzając do swego miejsca w przedziale na samym końcu pociągu. Nim weszła do przedziału, spojrzała na drzwi zamykające wagon. W ich oknie zobaczyła coraz szybciej umykające tory i oddalający się dworzec. Gdynia Główna Osobowa.
Ostatni wagon, ostatni przedział… Może to ma jakieś znaczenie? Przez mgnienie oka poczuła przenikający ją dreszcz. Kiedyś, w dzieciństwie, słyszała jak mówiono o takiej chwili – „O, śmierć cię przeskoczyła”. Szybko odpędziła myśl, która przemknęła jej przez głowę.
Mężczyzna, w nieokreślonym wieku i z nijakim wyrazem twarzy zajmował jej miejsce pod oknem. Ale, poza nimi dwojgiem, cały przedział był pusty, więc nic nie mówiąc, usiadła po drugiej stronie. Tyłem czy przodem do kierunku jazdy nie miało dla niej znaczenia. Przymknęła na chwilę oczy. Oddychała coraz spokojniej.
– Dobrze, że nie ma tłoku, nie muszę z nikim rozmawiać. Wreszcie sama. Sama ze swoimi myślami.
Musiała zdążyć na ten pociąg. Nie mogła już dłużej czekać. Kiedy podjęła decyzję, wiedziała, że teraz wreszcie ją zrealizuje. Teraz albo nigdy.
Miała przed sobą prawie pięć godzin jazdy. W pociągu lubiła czytać, zawsze miała coś w zanadrzu. Wyjęła książkę z torebki. Uważnie przyjrzała się okładce. Świetna edytorsko, przedstawiała dość makabryczny obrazek, który korespondował z tytułem i zapewne zawartością tego zbioru opowiadań – „Dekapitacja”.
W zasadzie nie przepadała za horrorami. Co prawda, wiedziała, że i w tym gatunku powstają rzeczy o większym ciężarze gatunkowym, otarła się wcześniej o niektóre teksty Stephena Kinga. Ale jeśli miała wybór, sięgała po coś innego. Tu znała osobiście jednego z autorów. Tym bardziej więc musiała to przeczytać.
Zaczytana, przestała słyszeć monotonny stukot kół. Zatopiła się w literackiej fikcji. Nie przypuszczała, że lektura tak bardzo ją wciągnie. Czytała jedno opowiadanie po drugim, czując miły dreszczyk. Mogła się nim rozkoszować, bo nic jej przecież nie groziło, to była tylko literatura.
Swoim zwyczajem, doznawała pewnego rozdwojenia, była jednocześnie w środku zdarzeń i na zewnątrz. Zanurzając się w bieg fabuły, tak bardzo jakby tam była, śledziła ją, a jednocześnie oceniała. Opowiadania przyjaciela zaspokajały jej smak, budziły podziw i grały na emocjach. Zachwycała się warstwą języka, poddawała umiejętnie dawkowanemu napięciu, dawała się zaskoczyć rozwiązaniu akcji.
Wyizolowana z otaczającej ją rzeczywistości tylko na chwilę odrywała wzrok. Jej współpasażer wysiadł w Malborku. Odetchnęła z ulgą i wróciła do książki. Jeszcze tylko to ostatnie opowiadanie. Co dalej? Przypomniała sobie, że w torebce czeka notatnik, który kupiła z jedną określoną myślą.
Zawsze, kiedy zaczynała czytać, pragnęła jak najszybciej dotrzeć do końca. Ale gdy zostawało już coraz mniej kartek, spowalniała czytanie, żeby przedłużyć przyjemność. Z każdą dobrą książką tak miała. Odsuwała na później chwilę, gdy odczuje żal, że już koniec, że wie już wszystko.
Teraz też odłożyła książkę na stolik.
– Jeszcze do ciebie wrócę.
Sięgnęła po notes, gruby, w czarnej okładce.
– Może uda mi się coś napisać?
Otworzyła notatnik. Kupiła go niedawno. Wtedy, gdy się zdecydowała. Wypatrzyła go w kiosku obok, kiedy odchodziła od kasy z biletem do Warszawy w ręku. I mocnym postanowieniem.
Na pierwszej stronie pośrodku, dużymi literami, tytuł „Wagon numer siedem. Kronika podróży do…”. Pamięta, że w pierwszej chwili chciała napisać „… do niego”, ale zrezygnowała z zamiaru, uznając go za zbyt sentymentalny. Pozostawiła to niedopowiedzenie.
W pociągu pisze się niekomfortowo, ale jakoś jej się udawało. Gładko, zdaniem po zdaniu wypełniała białe kartki notesu. Nie musiała się specjalnie zastanawiać. Pisała o sobie. To łatwe. Na początku. Potem będzie trudniej. Czy potrafi wyjaśnić, dlaczego…? – urwała myśl w połowie. Odłożyła notes do torebki. Znów sięgnęła po książkę.
Gdzieś na trasie między Malborkiem a Iławą pociąg szarpnął znienacka, jakby miał się zatrzymać. Spojrzała w okno. Las. Za chwilę wagony potoczyły się dalej swoim rytmem.
Czytając nie zauważyła, że wokół niej zapadła głęboka cisza. W pewnym momencie oderwała oczy od książki. Przetarła je.
– Dam im odpocząć – pomyślała. Przymknęła powieki. Wtedy usłyszała tę ciszę.
– Co jest? Wszyscy wysiedli? Niemożliwe. Może śpią…
Postanowiła trochę rozprostować nogi i przejść się korytarzem. Mijane przedziały były puste. Poczuła się niepewnie. Nigdzie nikogo.
– Chyba przesiądę się do innego wagonu – pomyślała i spojrzała przed siebie. W głębi zobaczyła… drzwi rozświetlone słońcem, a dalej tory, zwężające się ku linii horyzontu.
– Boże! – wykrztusiła z trudem przez zaciskające się ze strachu gardło.
– Co to jest? Gdzie są wagony? Lokomotywa… Gdzie ja jestem?
Stała w korytarzu, pośrodku wagonu numer siedem, do którego wsiadła dwie godziny temu. A teraz… Przed nią tory i za nią tory. Te, które miała przed sobą biegły do niej, te za plecami uciekały. Prędko, coraz prędzej.
– Chyba śnię! Niech mnie ktoś obudzi! Uszczypnie!
Zamrugała oczami. Nic się nie zmieniło.
Nie było innych wagonów, nie było lokomotywy, tylko ten. Ostatni. Pokonywał przestrzeń z dużą prędkością i za nic miał jej dramatyczne okrzyki. W każdą komórkę jej ciała wpełzać zaczęło paraliżujące uczucie przerażenia. Bezradnie odwracała głowę to w tę, to w tę stronę, obraz zarejestrowany na siatkówce oka nie ulegał zmianie.
Resztkami woli nakazała sobie wrócić na swoje miejsce, uspokoić się i pomyśleć. Może to jednak sen?
Pomyśleć… Łatwo powiedzieć! Znalazła się w sytuacji, która przekraczała granice jej wyobraźni, a ciało trwało w cholernym dygocie. Nie bała się nigdy sytuacji trudnych, bała się sytuacji nieznanych. A teraz, proszę. Ma. Znalazła się w sytuacji przeraźliwie nieznanej.
Wagon, nie wiadomo jakim cudem toczący się po torach, wokół ani żywego ducha, tylko ona, sama jedna, ogłupiała i bezradna. Przecież nie wyskoczy w biegu. Nawet jeśli udałoby się jej otworzyć drzwi. Z ich otwieraniem zawsze miała trudności, także wtedy, gdy pociąg potulnie stał na peronie. A teraz? Gnał jak rozpędzony rumak…
Pomyśleć… Nie miała pomysłu. Jest! Hamulec!
Wspięła się na siedzenie, sięgając uchwytu. Był zaplombowany. Uwiesiła się na nim całym ciężarem ciała. Nic. Rączka hamulca ani drgnęła. Parę razy ponawiała próbę. Bezskutecznie.
Zrezygnowana usiadła na swoim miejscu, sięgnęła do torebki. Po kanapkę. Była... głodna. Obok namacała swój czarny notatnik. Miała przecież pisać…
Spojrzała na zegarek. O tej porze pociąg powinien być w Działdowie. Może dojedziemy tam i ten wagon się zatrzyma? Miała jeszcze tę idiotyczną nadzieję, choć sama już w to nie wierzyła. Tory pociągu przecinały las, który wydawał nigdzie się nie kończyć.
Czas mijał.
O tej porze już dawno powinna być w Warszawie i tkwić w ramionach tego, który na nią czekał tak długo. Może zbyt długo? Może to kara dla niej za to, że pozwoliła mu czekać.
Serce się jej ściskało. Tymczasem podróż trwała. Las się nie kończył…
Otworzyła notatnik. Spojrzała na tytuł na pierwszej stronie. Po chwili namysłu dopisała słowo „nikąd”. „Wagon numer siedem. Kronika podróży do…nikąd!”. Tak, dopiero teraz było dobrze.

***
Pociąg relacji Gdynia – Warszawa – Kraków wjeżdżał na stację Warszawa Wschodnia. Pasażerowie zbierali się do wyjścia i powoli schodzili na peron, do wagonów wbiegały sprzątaczki. W wagonie numer siedem szczupła blondynka w roboczym fartuchu zręcznie wyciągała worki ze śmieciami. Zbierała pozostawione butelki.
Z ostatniego przedziału wychodził ostatni, trochę zaspany pasażer.
– Proszę pana, coś pan tu zostawił. Na siedzeniu zauważyła gruby notatnik.
Mężczyzna obejrzał się i zawrócił.
– To? – zdziwił się. Nie moje. Niczego nie zostawiłem. Nie wiem, skąd się tutaj wzięło, jechałem sam. Wzruszył ramionami i pośpiesznie wysiadł.
Kobieta otworzyła notatnik. Na pierwszej stronie, jak tytuł książki, widniało – „Wagon numer siedem. Kronika podróży donikąd!”. Odwróciła kartkę, zaczęła czytać.
„Musiałam zdążyć na ten pociąg. To była ostatnia szansa, że oderwę się od przeszłości. Miałam tylko kilka minut. Prawie biegłam. Przez halę dworcową, tunel. Jeszcze peron. Do pokonania została mi cała jego długość, bo wagon, gdzie miałam miejscówkę, znajdował się na końcu…”
Nie słyszała, jak z dworcowego głośnika rozległ się głos – „Pociąg z Gdyni do Krakowa, w którego składzie znajdują się wagony drugiej klasy, oznaczone numerami trzy, cztery, sześć oraz wagony klasy pierwszej, z numerami jeden, dwa i pięć, za chwilę ruszy z peronu trzeciego. Proszę uważać i odsunąć się od toru.”
Zapomniała o worku pełnym śmieci i o tym, kim jest naprawdę. Czytała. Nagle poczuła szarpnięcie.
– Jezu! Nie zdążę wysiąść.
Wpychając czarny notatnik do kieszeni, rzuciła się do drzwi. Nie chciały się otworzyć. Walczyła z nimi jakiś czas. Wreszcie zrezygnowała.
– Zaraz miniemy Stadion, a potem Dworzec Centralny. Tam wysiądę – uspokajała się. Peron Wschodniego został za nią. Popatrzyła przez okno i… nie rozpoznawała okolicy. Gdzie się podziało miasto? Skąd ten las wokół?
Wagon numer siedem mknął przed siebie. Jedną niekończącą się linią torów. Przez las...

2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz