TYLKO TYLE

środa, 25 lipca 2012

CZASEM COŚ CHODZI PO GŁOWIE

Bynajmniej nie chodzi o insekty. Choć pamiętam takie czasy, gdy wszawica u dzieci była problemem. Tym razem - mnie starszej pani - chodzą po głowie zalążki opowiadań lub zarysy wierszy. Dzieje się tak przeważnie wtedy, gdy i ja sama chodzę. A więc, zamiast siedzieć tu przed ekranem komputera, powinnam chodzić, chodzić i chodzić. Niestety... Częściej siedzę. A potem narzekam, że... nic, nic nie przychodzi mi do głowy, że wyczerpał się mój "potencjał". Biorę to słowo w cudzysłów, bo sama raczej nie bardzo wierzę w ten mój potencjał.
Najgorsze, że nie zawsze zapisuję, co mi się wymyśliło. I to najczęściej przepada w czarnej dziurze niepamięci. Ale dziś zapiszę! Takie coś.

Bezwzględny bezokolicznik
czas
zamknąć przeszłość
jeszcze tylko dylemat
spłonąć w ogniu czy oddać się na pożarcie
tym co w ziemi
nie myśleć o jej ciężarze
rozstrzygnąć i spokój

potem wiadomo tylko pamięć
krótka
tych co jeszcze tu

zanim się to stanie zacząć od nowa
patrzeć widzieć czuć
drzewa kwitną dzieci biegają
poeci piszą wiersze

a czasem
otworzyć drzwi przeszłości
i zamknąć

po prostu
żyć

PRZEŁOM?


Te moje nastroje! Zmieniają się, jak ta „łaska pańska”, co na pstrym koniu jeździ. Czasem zależą od pogody czy ciśnienia atmosferycznego, a czasem od drobiazgów, które nagle przeważają szalę samopoczucia w tę lub inną stronę.
Dziś od rana byłam prawie zadowolona z siebie, dokładniej - mniej niż zwykle z siebie niezadowolona. W końcu przecież jakoś udało mi się „obejść” moje minione imieniny. Zmobilizowałam się. Rzutem na taśmę ogarnęłam dawno niesprzątane mieszkanie, a zrobione przeze mnie sałatki moim koleżankom bardzo smakowały. Nie mówiąc o torcie, ale ten nie był mojej roboty. Jasne, nie mam talentów w tej dziedzinie. Nie jestem "perfekcyjną panią domu".
To jednak było wczoraj, dziś jest dziś. Zostało mi trochę naczyń do zmywania, ale uporałam się z tym jeszcze przed śniadaniem. Potem bez wewnętrznego oporu wyruszyłam „na miasto”. Wczorajszy ból kręgosłupa, który wieczorem dawał mi się potężnie we znaki, jakoś minął. Poruszałam się dziarsko, załatwiłam, co było do załatwienia i wracałam do domu. Po drodze, jak mi się to zdarza, składały mi się w głowie jakieś frazy. Na wiersz czy opowiadanie? Jeszcze nie wiem. Muszę to zapisać – pomyślałam.
Po wejściu do bloku zajrzałam do skrzynki pocztowej. Bez większego przekonania, bo zwykle jest pusta, chyba że te znienawidzone rachunki. Tymczasem jakaś kartka. Z Barcelony? Charakter jakby znajomy. O rany! Od Moniki. To dopiero! Odezwała się po bardzo długim milczeniu. Moja dawna uczennica, rezydentka sanatorium w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Pisywała potem do mnie, znałam niektóre perypetie jej niełatwego życia. Trzy może cztery lata temu wyjechała do Anglii. Jakoś tam sobie radziła, choć bywało trudno. Utrzymywałyśmy kontakt mailowy. Aż zamilkła. Myślałam z niepokojem, że stało się z nią coś złego. Przecież różnie bywa…
Na szczęście – nie. Nadal jest w Anglii. Teraz tylko na wycieczce ze swoim chłopakiem. Podała adres. Zaraz do niej napiszę. Cieszę się.
Dzień więc mogę chyba uznać za udany. Może to przełom. Już tyle czasu minęło, gdy nic tu nie napisałam. Minione upały dały mi się nieźle we znaki, wypaliły do cna emocje, żywsze myśli, a przede wszystkim motywację. Do niczego nie byłam zdolna. Hmm… A czy w ogóle jestem do czegokolwiek zdolna? Oto jest pytanie.