TYLKO TYLE

czwartek, 22 marca 2012

OH, SERPENTUS - opowiadanko

Mam kłopoty ze snem. Budzę się w nocy. Coś się dzieje w mojej głowie. Jakby ktoś przestawiał meble i robił generalne porządki. Słyszę szuranie, dziwne chrzęsty i stuki. Nie mogę pozbierać myśli. Początek zdania szuka bezskutecznie swego końca, a gdy już go znajdzie, znika. O co chodzi? Skulona w pozycji embrionalnej patrzę w okno, wypatrując świtu, wszak „mądrzejszy jest od wieczora” – tak mówią baśnie. Łapię oddech i generuję w miarę sensowne postanowienie – „Muszę iść do lekarza”.
- Nie mogę spać, pani doktor…
- Tak? A dlaczego?
O rany, gdybym wiedziała, nie byłoby mnie tutaj.
- No… nie wiem. Nie mogę i już.
- Proszę pani, w tym wieku to się zdarza każdemu.
Jasne! W tym wieku! Znaczy, stara jestem i won. A ktoś się mnie pytał, czy chcę się zestarzeć? Głupia lekarka! Już jej nie lubię. Przełamując narastającą niechęć, opisuję jednak swoje nocne zmagania.
- A nie próbowała pani herbatki ziołowej?
- Piję melisę od tygodnia. Nie pomaga.
W środku robię się coraz bardziej kolczasta, ona chyba to czuje, ale patrzy na mnie beznamiętnym, rybim. wzrokiem. W końcu sięga po długopis i receptariusz.
- Przepiszę pani…
Tu rzuca jakąś skomplikowaną nazwę lekarstwa, która nic mi nie mówi.
- Gdyby to nie zadziałało, proszę się do mnie zgłosić za jakiś czas.
- Tak. Dziękuję.
Nie lubię wizyt u lekarzy. Najchętniej leczyłabym się sama. Kontakt z personami reprezentującymi medycynę narusza mój ukryty wymiar. Ale ominąć doktora nie sposób, bo dopadają mnie ciągle jakieś choroby. Najdziwniejsze jest to, że wystarczy, bym usłyszała z czyichś ust, lub przeczytała gdzieś, ładnie brzmiącą nazwę jednostki chorobowej i już ją mam. W ten sposób stałam się posiadaczką całego wachlarza schorzeń.
Do tej pory jakoś z tym żyłam. Teraz ta bezsenność…
Męczę się okropnie. Coś się dzieje w mojej głowie. A każdy dzień po nieprzespanej nocy mogę spisać na straty. A przecież miało być – „Nulla dies sine linea”.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie usłyszałam ostatnio jakieś nowej nazwy medycznej. Ale chyba nie… Rzadko teraz z kimś rozmawiam. Czytałam coś? Może… Ostatnio głównie przesiaduję przy komputerze. Rozglądam się po necie. Czyham na ciekawe teksty literackie.
Prawda! Coś jednak zwróciło moją uwagę. Na jednej z internetowych stron rzuciła mi się w oczy łacińska nazwa – serpentus cerebri. Urzekła mnie swoją melodią. Jak to będzie po polsku? Wkręcioch mózgojad?! No nie! To chyba żart?!
Nie lubię robactwa w żadnej postaci. Budzi obrzydzenie z nieprzyjemnym mrowieniem na plecach. A wkręcioch mózgojad, to naprawdę ohyda! Walczyłam z własną wyobraźnią, która podsuwała mi coraz bardziej przerażające obrazy tego żyjątka. Nie wierzyłam, że coś takiego może istnieć.
A jeśli…?
A jeśli ten wkręcioch mózgojad zagnieździł się w mojej głowie?
Nie! Nie chcę! To nie może być prawda.
Z drugiej strony… to by mogło tłumaczyć te chrzęsty i szurania.
Wyobraziłam sobie, jak to coś małego włochatego, a jednocześnie śliskiego, łazi po moim mózgu. Niczym gąsienica jedwabnika przesuwa się z miejsca na miejsce i pracowicie wyjada zwoje, warstwa po warstwie. Celem ataku padają kolejne fragmenty substancji szarej, ośrodki mowy, wzroku, słuchu… Znikają moje wspaniałe twórcze projekty, zamysły nowych wierszy, opowiadań i powieści… Wkrótce nie będzie już nic. Nie będzie nawet mnie samej.
Boję się nocy.
Resztką świadomości rozpaczliwie szukam ratunku.
Jak się tam dostał? Do mojej głowy. Pewnie przez ucho. Ostatnio mnie bolało.
Olśnienie. Skoro coś gdzieś się dostało, to może się też wydostać. Może ten serpentus cerebri wszedł sobie we mnie przypadkiem, a teraz nie może trafić do wyjścia?
Muszę mu w tym pomóc. Pozbędę się go.
Rozejrzałam się wokół. Nożyczki… Pilnik do paznokci… Ee, nie, to na nic.
Wiem. Gruszka do lewatywy. Tym pewnie uda się go wyssać.
Nie pomogło. Ani przez lewe, ani przez prawe ucho Wkręcioch wyjść nie chciał. Zobaczyłabym go, bo patrzyłam w lusterko powiększające. Nic. Chwila ciszy i nagle, w mojej głowie zaczęły się znów głośne stuki i szmery. Oho, pomyślałam – spał, a teraz się obudził!
Gorączkowo szukałam dalej sposobu na wywabienie go z mojego mózgu.
Pogadać z nim? Skoro rozmawia się z roślinami i one lepiej rosną, to i Wkręcioch Mózgojad może zechce posłuchać. Zaczęłam o nim myśleć z wielkiej litery. Nie pamiętałam już, że ma obrzydliwy wygląd i zjada mnie od środka. Zastanawiałam się tylko, jak go namówić, żeby wyszedł. Nie powiem przecież – „Serpentus! Do tablicy!”. Uczniowie też nie zawsze mnie słuchali.
Przyszły mi na myśl małe żółciutkie kurczątka. Jak zwoływała je kwoka? Ba, ale ja przecież nie jestem kwoką. Może zawołam tylko – Cip cip cip…
Nic z tego. Wkręcioch nie jest kurczakiem. Nie tak się woła na Mózgojady.
Taś taś taś… Też nie. To przecież na kaczki.
W głowie miałam coraz większy szum i stukot.
Olśniła mnie nowa myśl. Wiem! On tam pewnie, jak sobie podjadł, to urósł i nie może się zmieścić w trąbce Eustachiusza, choćby i chciał. Co robić? Jak go uratować? To przecież mój Serpentus Cerebri!
Zeszłam do piwnicy. W rzeczach męża, który kilka lat temu wyszedł po papierosy i dotąd nie wrócił, znalazłam wiertarkę udarową. O! To będzie dobre. Uratuję cię, ty mój Robaczku!
Wróciłam do mieszkania, usiadłam przed lustrem, włączyłam urządzenie do sieci i... przystawiłam wiertło do skroni.

Do napisania tego opowiadania – humoreski ktoś mnie zainspirował. Nazwa „wkręcioch mózgojad” nie jest mojego autorstwa. Faktycznie, przeczytałam ją w necie. A jej twórcę znam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz