TYLKO TYLE

niedziela, 29 lipca 2012

WCIĄŻ UPALNIE


Przejrzystość powietrza, świeżość zieleni, cisza i spokój – piątkowy poranek. Nagroda za to, że wcześnie wstałam. Gdyby tak zawsze…
Niestety, nad ranem przeważnie odbijam sobie nocne bezsenności i śpię do oporu. Teraz nastawiłam budzik, który poderwał mnie na nogi. Trzeba było jechać do przychodni, żeby zapisać się na wizytę. Tak to niestety jest, inaczej się nie da. Wstać skoro świt, pomaszerować do autobusu, pod drzwiami przychodni stanąć w kolejce nie całkiem radosnych ludzi. I cieszyć się, jeżeli kolejka nie jest zbyt długa, bo wtedy jest szansa. Potem wrócić do domu, zjeść śniadanie i realizować codzienny plan.
Tym razem się udało. Jesteśmy zapisani. Dzień się więc dobrze zaczął. Popołudniowa wizyta u „rodzinnej” pani doktór też minęła w miarę dobrze. O Tadeuszu powiedziała, że jest „stabilny”. Oby było tak jak najdłużej. W sierpniu kończy swoje osiemdziesiąt dziewięć lat. Mnie dopisała jeszcze jeden lek, bo choć cholesterol mam w normie, to trójglicerydy ciągle nad kreską.
Rześkość piątku minęła. W sobotę temperatura podskoczyła, a ciśnienie spadło. Najbardziej nieprzyjazna dla mnie pogoda. Ale dzielnie wydreptałam codzienne ścieżki – gazety, pieczywo – i do domu. Potem padłam jak ścięty kłos, próbowałam czytać, ale zmorzył mnie sen.
Dziś jeszcze gorzej. Kiedy otworzyłam oko, słońce świeciło mi prosto w twarz, mam pokój od wschodniej strony. Ruszyłam na poranną wizytę do toalety. Na zaokiennym termometrze było 36˚C. Koszmar. Do siódmej brakowało jeszcze dwudziestu minut. Stwierdziłam, że już nie zasnę. Zaczęłam czytać. Mam jeszcze jednego Mankella. „Nim nadejdzie mróz” – dobry tytuł na tę porę.